Z cyklu „Przygody
Izydora”
WIGILIA
Wigilia Bożego Narodzenia w domu
Izydora była dniem wyjątkowym. Od samego rana rozmrażały się wszelkiej maści
pyszności. Izydor był człowiekiem przedsiębiorczym, a nade wszystko oszczędnym.
W ubiegłym roku, zaraz po świętach, kupił na stoisku z przecenami paczkę
pierogów z grzybami i kawałek patroszonego karpia. Poza tym zamroził w pudełku dwie
chochle barszczu (w którym pływały jeszcze trzy uszka), bo
przecież nie warto się przejadać.
Stał właśnie przed lustrem, golił
się i nucił kolędy, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Bardzo
nie lubił takich sytuacji – był w samych slipkach, miał pianę na twarzy, a ktoś
właśnie czekał na niego przed drzwiami. Spojrzał przez wizjer i zobaczył dziwną
postać. Ktoś w kożuchu i futrzanej czapce machał do niego radośnie.
Otworzył drzwi i od razu usłyszał:
–
Przybieżeli do Betlejem pasterze! Hej! Grają skocznie Dzieciąteczku na...
–
Dosyć! – przerwał Izydor. – O co chodzi? Jacy pasterze? Sam pan tu jest. I po
co panu ten kożuch. Na dworze jest plus siedem stopni.
–
Poczekaj pan. Spokojnie. Bez nerw – odezwał się człowiek w kożuchu. Nie jestem
sam. Spod kożucha wyskoczyły dwa karły w samych slipach i zawyły z całych sił:
–
Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi!
Izydor patrzył i nie wierzył. Choć
był przecież wierzący. Wybierał się zresztą na pasterkę. Ale to dopiero za
kilkanaście godzin. O co tu chodzi?
–
Widzisz pan, gdybyś pan chwile poczekał, efekt byłby znacznie lepszy. Bo to
jest show, panie ładny. Teraz takie rzeczy się robi. Jestem Kacper, a to
Melchior i Baltazar. Klasyczni kolędnicy nie mają już takiej rangi.
Czasy się zmieniają. Zdębiał pan, jak widzę. Ale spokojnie – wszyscy dębieją. I
na tym polega efekt.
–
A turoń to gdzie? A gwiazda? – zapytał Izydor
Kacper
lekko się przesunął. – Nie mamy turonia i gwiazdy. Ale u nas gwiazdą jest on –
na podłodze stał zrobiony prowizorycznie żłóbek, w którym leżał kolejny,
niedogolony karzeł i szczerzył się
z całych sił.
–
Won mi stąd! – krzyknął Izydor – Będą sobie żarty stroili ze świąt, jeden z
drugim. Wynocha! Kto was w ogóle wpuścił do klatki?
–
Dobrzy ludzie – odezwał się karzeł ze żłóbka. To nie wspomoże pan kolędników?
–
Nie, nie i jeszcze raz nie! Proszę stąd iść, bo źle się to dla was skończy!
Izydor wrócił do domu. Po kilku
minutach puls wrócił do normy. Szybko zapomniał o wizycie kolędników.
Ogolił się porządnie, wyprasował białą koszulę, nakrył do stołu i wraz z pojawieniem
się na niebie pierwszej gwiazdki zasiadł do stołu. Barszcz z uszkami smakował
jeszcze lepiej niż w ubiegłym roku. Karp był wprost wspaniały.
Myśl o pasterce elektryzowała
Izydora. Jeszcze przed dwudziestą trzecią trzydzieści wyszedł z domu. Zamykając
mieszkanie zauważył coś na drzwiach. Ktoś, mniej więcej na wysokości klamki, napisał
białą farbą w spreju: Ebenezer Scrooge!!!