poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wigilia















Z cyklu „Przygody Izydora”

WIGILIA
           
            Wigilia Bożego Narodzenia w domu Izydora była dniem wyjątkowym. Od samego rana rozmrażały się wszelkiej maści pyszności. Izydor był człowiekiem przedsiębiorczym, a nade wszystko oszczędnym. W ubiegłym roku, zaraz po świętach, kupił na stoisku z przecenami paczkę pierogów z grzybami i kawałek patroszonego karpia. Poza tym zamroził w pudełku dwie chochle barszczu (w którym pływały jeszcze trzy uszka), bo przecież nie warto się przejadać.
            Stał właśnie przed lustrem, golił się i nucił kolędy, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Bardzo nie lubił takich sytuacji – był w samych slipkach, miał pianę na twarzy, a ktoś właśnie czekał na niego przed drzwiami. Spojrzał przez wizjer i zobaczył dziwną postać. Ktoś w kożuchu i futrzanej czapce machał do niego radośnie.
            Otworzył drzwi i od razu usłyszał:
– Przybieżeli do Betlejem pasterze! Hej! Grają skocznie Dzieciąteczku na...
– Dosyć! – przerwał Izydor. – O co chodzi? Jacy pasterze? Sam pan tu jest. I po co panu ten kożuch. Na dworze jest plus siedem stopni.
– Poczekaj pan. Spokojnie. Bez nerw – odezwał się człowiek w kożuchu. Nie jestem sam. Spod kożucha wyskoczyły dwa karły w samych slipach i zawyły z całych sił:
– Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi!
            Izydor patrzył i nie wierzył. Choć był przecież wierzący. Wybierał się zresztą na pasterkę. Ale to dopiero za kilkanaście godzin. O co tu chodzi?
– Widzisz pan, gdybyś pan chwile poczekał, efekt byłby znacznie lepszy. Bo to jest show, panie ładny. Teraz takie rzeczy się robi. Jestem Kacper, a to Melchior i Baltazar. Klasyczni kolędnicy nie mają już takiej rangi. Czasy się zmieniają. Zdębiał pan, jak widzę. Ale spokojnie – wszyscy dębieją. I na tym polega efekt.
– A turoń to gdzie? A gwiazda? – zapytał Izydor
Kacper lekko się przesunął. – Nie mamy turonia i gwiazdy. Ale u nas gwiazdą jest on – na podłodze stał zrobiony prowizorycznie żłóbek, w którym leżał kolejny, niedogolony  karzeł i szczerzył się z całych sił.
– Won mi stąd! – krzyknął Izydor – Będą sobie żarty stroili ze świąt, jeden z drugim. Wynocha! Kto was w ogóle wpuścił do klatki?
– Dobrzy ludzie – odezwał się karzeł ze żłóbka. To nie wspomoże pan kolędników?
– Nie, nie i jeszcze raz nie! Proszę stąd iść, bo źle się to dla was skończy!
            Izydor wrócił do domu. Po kilku minutach puls wrócił do normy. Szybko zapomniał o wizycie kolędników. Ogolił się porządnie, wyprasował białą koszulę, nakrył do stołu i wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki zasiadł do stołu. Barszcz z uszkami smakował jeszcze lepiej niż w ubiegłym roku. Karp był wprost wspaniały.
            Myśl o pasterce elektryzowała Izydora. Jeszcze przed dwudziestą trzecią trzydzieści wyszedł z domu. Zamykając mieszkanie zauważył coś na drzwiach. Ktoś, mniej więcej na wysokości klamki, napisał białą farbą w spreju: Ebenezer Scrooge!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz